tz-online.de |
Lubię maj. Nie tylko ze względu na dłuższe i cieplejsze dni… W maju tyle się dzieje! Na początku miesiąca startuje jeden z trzech największych kolarskich tourów (tak, ta dyscyplina również mnie emocjonuje, może nie tak jak piłka kopana, ale jednak), rozgrywane są też finały europejskich pucharów… Przede wszystkim jednak finiszują ligi krajowe. Rozwiązują się zagadki tytułu i spadku z haniebnego ostatniego miejsca. O ile od kilku sezonów los patery mistrzowskiej w Niemczech jest znany na długo przed zakończeniem rozgrywek, tak degradacja do niższej ligi rozstrzyga się czasem nawet w ostatnich sekundach sezonu. I właśnie „o ogonie” trochę dzisiaj napiszę…
Ciężko mi znaleźć ludzi, którzy tak jak ja emocjonują
się dołem tabeli Bundesligi. Paradoksalnie, bardziej ekscytuje mnie to, co
dzieje się w okolicach szesnastego miejsca, aniżeli walka o puchary. Co roku
staram się wytypować drużyny, które w maju walczyć będą o swoje „być albo nie
być” w Bundeslidze. Dodając do tego
osobiste sympatie, oraz patrząc na całą sytuację przez pryzmat poprzednich
sezonów sprawa wydawała się jasna już przed startem rozgrywek – hamburskie Dinozaury zdobędą potrójną barażową
koronę. Ileż to memów i prześmiewczych stron na ten temat w życiu widziałam…
Nie przeczę – jako sympatyka St. Pauli kolejny bój HSV o utrzymanie bardzo by
mnie cieszył. Po cichutku liczyłam nawet na hamburskie derby w meczu barażowym…
Przez długi czas takie rozwiązanie było możliwe, ba, nawet bardzo
prawdopodobne! Później jednak inne drużyny zaczęły grać znacznie słabiej, przez
co Dinozaury punktowo sporo
odskoczyły (nie, przez moje palce nie przejdą słowa, że po prostu dobrze grali
– takich rzeczy się nie przyznaje). Chcąc nie chcąc trzeba było pogodzić się z
faktem, że pierwszy raz od dwóch lat HSV zakończy ligowy sezon po 34 kolejkach.
Dziwnie patrzyło mi się na tabelę przed ostatnimi spotkaniami sezonu… Ach,
dziwnie! Szesnaste miejsce dla kogoś innego? Czyli jednak po wakacyjnej
przerwie znów będę mogła odliczać dni do kolejnych Derbów Północy…?
Ha, otóż nie! Z pomocą przyszedł Viktor Skripnik i
jego bremeński Werder. Do samego końca rozgrywek obawiałam się ich spadku. Pech
chciał, że finał sezonu rozgrywali na własnym boisku z drużyną Orłów, która to nie pozostaje mi
obojętna. Już do wszystkich bogów w okolicy zaczęłam wznosić modły o ewentualne
północne derby chociaż w Pucharze Niemiec, już zaczęła żegnać się z Werderem,
mimo, iż cały czas zajmowali miejsce barażowe (obawiam się, że Nürnberg jest
jednak zbyt mocne i z łatwością poradzi sobie w dwumeczu przeciwko
pierwszoligowcom), aż tu nagle – jak nie huknie! Djilobodji z lewej nogi, po
asyście Ujaha, który to Ujah zawsze już będzie kojarzył mi się z drugoligową
przygodą Köln. Weserstadion wybuchł, momentalnie. Autobus Kovaca nie był w
stanie strzelić czegokolwiek (w końcu nie bez powodu nazywano ich od kilku
kolejek właśnie tym nieszczęsnym autobusem). Cóż, skoro nie udało im się przez
89 minut, to dlaczego pod sam koniec miałoby się to zmienić? Dzięki tej
wygranej Werder kończy sezona na trzynastej pozycji, a ja zbieram szczękę z
podłogi i pytam – Viktor, jak? Viktor, dlaczego? Viktor, miałeś się utrzymać,
ale nie kosztem barażu drużyny Niko… Mamy zatem bardzo ciekawą parę – Orły przeciwko Klubowi. Z jednej strony die
Alder z drugiej – der Club. Dwie
drużyny z historią i tradycją naprzeciw siebie. Jedna z nich spadnie – w barażu
nie ma przecież miejsca na remis. Po przerwie wakacyjnej na froncie
bundesligowym powitamy za to Lipsk. RasenBallsport Lipsk. Przynajmniej
oficjalnie, bo nikt nie może przyznać, że klub ten założony został przez Red
Bulla. W Niemczech ten „sponsoring” się nie przyjął – możemy zauważyć to na
przykładzie Hoffenheim (czy, jak przez wiele sezonów mówili kibice, Hoppenheim – od nazwiska niemieckiego
inwestora Hoppa), które do dzisiaj zmaga się z nieprzychylnością niemieckich
sympatyków piłki właśnie przez te „brudne” pieniądze. Z RB Leipzig sprawa
wygląda nieco inaczej – to klub, który od dnia założenia sponsorowany jest
przez austriackiego giganta. Nie napisał żadnej historii, nie powstał z fuzji,
ot – Red Bull przyjechał i założył go w drugiej połowie maja 2009 roku. Śledząc
różne portale kibicowskie mogę w ciemno założyć, że od pierwszej do ostatniej
kolejki przyszłego sezonu będzie to za naszą zachodnia granicą najbardziej
znienawidzony klub.
Na słów kilka zasługują też Szwaby (nad Hannoverem zdążyłam już się kiedyś poznęcać, teraz
przyszła pora na drugiego spadkowicza). W Stuttgarcie źle dzieje się już od
wielu sezonów – pierwsze oznaki kryzysu zauważałam już za czasów Labbadii. Fakt
faktem, za jego „kadencji” na ławce trenerskiej VfB, drużyna zdołała jeszcze
awansować do europejskich pucharów (w tym pamiętnym sezonie potrójnej korony
Bayernu Monachium, gdy przegrali z mistrzem Niemiec 3:2 w finale krajowego
pucharu), ale później było już tylko gorzej. Tak naprawdę spadek był kwestią
czasu. Z każdym kolejnym meczem Stuttgart wyglądał jakby jedynie co umiał to
coraz głębsze pogrążanie się, jakby był pewnego rodzaju lustrzanym odbiciem Dinozaurów. Z tym, że za drużyną z
Hamburga w czasach największego kryzysu stało wiele szczęścia (i kilku
sędziów). Szwaby tego nie miały,
dlatego po ponad czterdziestu latach znów zagrają z takimi potęgami jak
Heidenheim, czy powracające po roku gry w trzeciej lidze Aue.
Nie byłabym sobą, gdybym na przyszły sezon nie
spojrzała pod kątem ciekawszych i elektryzujących niejako spotkań. Jak więc
będzie to wyglądało? Po wakacjach za sprawą Stuttgartu zabraknie Derbów Południa. W lidze nie zobaczymy
również Derbów Szwabii, choć bardziej spodziewałabym się, że stanie się to za
sprawą spadku Augsburga, a nie VfB. Jeżeli po barażu powitamy Nürnberg to matka wszystkich derbów zostanie
zawieszona na co najmniej jeden sezon. Nie boję się użyć stwierdzenia, że na
przestrzeni wszystkich trzydziestu czterech ligowych kolejek na zapleczu
Bundesligi jest to mecz najciekawszy. Spotkanie z historią, podtekstami,
spotkanie pomiędzy drużynami z miast, które ze sobą sąsiadują. Pierwsze
niemieckie derby – nic innego bardziej nie jest w stanie zachęcić do oglądania
kolejnych Frankenderby. Zakładając
potencjalny awans Klubu spuszczamy Orły do drugiej ligi, żegnając tym samym
derby Renu z Menem, czyli spotkanie wspomnianego wcześniej Eintrachtu Frankfurt
z drużyną 1. FSV Mainz. Dość już jednak o stratach, czas na zyski – a w tej
kategorii jest tylko jeden fajny kąsek. Derby
Dolnej Saksonii, te najprawdziwsze Niedersachsen
Derby! Hannover przeciwko Brauschweigowi (nigdy nie przekonam się do
polskich nazw niemieckich miast, jakkolwiek wielki błąd by to nie był). W
ogólnym rozrachunku wychodzimy jednak na minus (niczym Hamburg ze swoi bilansem
bramkowym w tym sezonie) – zyskujemy jeden ciekawy mecz, tracimy ich sporo. No,
można jeszcze „naginać” rzeczywistość i cieszyć się z Derbów Badenii (Hoffenheim – Freiburg), albo Derbów Wschodu (Hertha – RB Leipzig), ale czy ktokolwiek prócz
fanów nazw i marek jest się w stanie tym zachwycać?
Nie sposób powstrzymać się od małego podsumowania
całości zakończonego w sobotę sezonu. Podsumowania, które będzie troszeczkę
inne od tych, do jakich przywykła większość piłkarskich kibiców (hej, chyba
każdy już zauważył, że nie jestem typowym Januszem). Poświęćmy zatem chwil
kilka… Pracy sędziów. A kontrowersji na przestrzeni tych wszystkich kolejek
było co najmniej kilka. Może nie na miarę tej z meczu Hoffenheim z Leverkusen
(dr Felix Brych i jego Phantomtor to
już legenda niemieckich boisk), ale zdarzały się mniejsze i większe błędy. Na
pewno zapamiętałam dwa spotkania – pierwsze w Dortmundzie, gdy Winkmann
najpierw nie uznał poprawnie strzelonego gola przez Ingolstadt, a później „puścił”
bramkę ze spalonego, a drugie – również z udziałem drużyny Borussi –
kontrowersyjne przerwanie meczu przed Felixa Zwayera, które szerokim echem
odbiło się w mediach. Fakt faktem, skoro Schmidt nie zareagował na odesłanie na
trybuny to sędzia miał do tego prawo, jednak w trakcie spotkania wyglądało to
co najmniej zabawnie.
Cóż, wszystko ma swój koniec. Ale również i początek.
Sezon 2016/2017 rozpocznie się co prawda dopiero pod koniec sierpnia, jednak
24. czerwca ogłoszony zostanie kalendarz tych rozgrywek. Jak co roku czekam na
„rozpiskę” kolejnych trzydziestu czterech kolejek. Karuzela zacznie się kręcić
szybciej, niż ktokolwiek by się spodziewał…
Fajny blog i ciekawe wpisy.
OdpowiedzUsuńCzy planujesz jeszcze kontynuuację?
Ponieważ ostatnio świeci pustkami.
Zapraszamy do wspólnego kibicowania wraz z gadżetami naszego sklepu!
Dziękuję bardzo! :) W najbliższym czasie pojawi się kilka nowych wpisów. Nieobcność na blogu spowodowana była zawirowaniami w życiu prywatnym... Pozdrawiam :)
UsuńCiekawie się to czytało :) Oby więcej takich wpisów :)
OdpowiedzUsuńBardzo dobrze, się czyta również czekam na więcej wpisów :)
OdpowiedzUsuńFajne podsumowanie Niemieckiej Bundesligi. Szkoda mi Vfb ale ktoś musi spaść. A raczej nie będzie to Bayern :P
OdpowiedzUsuńJaja chyba rzeczywiście mało kto interesuje się dolną częścią tabeli :)
OdpowiedzUsuń